jan twardowski

Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam. W lipcowy poranek mych święceń dla innych szary zapewne - jakaś moc przeogromna z nagła poczęła się we mnie...

kapłaństwo

wezwaniem do naśladowania na drodze Krzyża

Pamiętam swoje pierwsze Triduum Paschalne. Po całym dniu uganiania się, ogromnym młynie, niesieniu bardzo ciężkiego paschału, po ceremoniach Wigilii Paschalnej, najzwyczajniej w świecie padałem z nóg. Gdy księża rozpoczęli kolację paschalną o godzinie dwudziestej trzeciej, wszyscy cieszyli się, bo „Pan zmartwychwstał!”. A ja miałem ochotę się rozryczeć. Byłem nieprzytomny ze zmęczenia. Sytuacja podobna do tej, gdy kiedyś klerycy wybrali się do sióstr zakonnych na Rezurekcję. Zapukali do drzwi i od progu z płonącymi oczyma wypalili: „Chrystus zmartwychwstał”. A mniszki odpowiedziały im: „Wiemy o tym…” Tego nie uczyłem się w seminarium. Doświadczenie to przyniosło życie. Pytam więc, czy wiedza nabyta w seminarium pomaga czy przeszkadza? Pomaga. Jest potrzebna. Choć weryfikuje ją duszpasterska praktyka. Wówczas staję się wiarygodny, gdy mówię o rzeczach, które sam przetrawiłem. Doświadczenie Pana Boga w posługiwaniu kapłańskim jest kluczowe. Do niczego nie pociągnę, jeśli nie doświadczyłem tego na własnej skórze. Nie przekonam do ponoszenia trudów, jeśli sam ich najpierw nie podejmę.